Jeszcze niedawno w kuluarach Urzędu Miejskiego Wrocławia można było usłyszeć, że porozumienie w sprawie prywatyzacji Śląska Wrocław jest już właściwie „dogadane”. Z drugiej strony stołu wybrzmiewa jednak zupełnie inna narracja. Mariusz Iwański nie kwestionuje samej idei przejęcia klubu ani ceny pakietu większościowego, ale wprost mówi o fundamentalnych ryzykach, które jego zdaniem wciąż nie zostały zabezpieczone. W rozmowie bez skrótów i dyplomatycznych półsłówek tłumaczy, dlaczego nie może podpisać umowy obciążającej inwestora cudzymi długami, polityczną uznaniowością i odpowiedzialnością za decyzje, na które nie ma wpływu. Tu nie chodzi tylko o Śląsk Wrocław, lecz także o granicę, za którą prywatny kapitał przestaje być partnerem, a zaczyna być zakładnikiem miejskiej polityki.
Od jednego z wysoko postawionych urzędników usłyszałem ostatnio, że porozumienie z Miastem w sprawie przejęcia 51 procent akcji Śląska Wrocław zostało osiągnięte. Tymczasem z Pana relacji wynika, że wciąż istnieją istotne punkty sporne. Gdzie leży problem?
Problemem nie jest sama transakcja ani cena, tylko zakres odpowiedzialności po jej zawarciu. Kupno pakietu większościowego oznacza przejęcie realnego ryzyka, dlatego kluczowe są zapisy dotyczące finansów, gwarancji i mechanizmów zabezpieczających. W tych obszarach wciąż nie mamy pełnej zgodności.
Zacznijmy od podstaw. Czego dokładnie oczekuje Pan od Miasta w zakresie stanu finansów klubu?
Chcę jasnej odpowiedzi na pytanie: w jakim stanie finansowym jest spółka w dniu podpisania umowy. To oznacza kompletne i prawdziwe zapewnienia dotyczące zobowiązań zarówno obecnych jak i przyszłych. Jeśli po przejęciu okaże się, że istnieją długi lub roszczenia, o których nie wiedzieliśmy, odpowiedzialność za nie powinna spoczywać po stronie sprzedającego, czyli Miasta.
Miasto podkreśla, że nadal chce wspierać klub finansowo. Dlaczego to dla Pana niewystarczające?
Ponieważ mówimy o wsparciu uzależnionym od uchwał Rady Miejskiej. To nie jest realna gwarancja, tylko deklaracja. Jako inwestor oczekuję mechanizmu, który faktycznie działa, niezależnie od zmiany nastrojów politycznych. Skoro prywatny inwestor ma składać gwarancje, analogiczne zabezpieczenia powinny obowiązywać także Miasto.
Jednym z wątków są zaległe lub ujawnione po czasie zobowiązania klubu. Jak Pan to widzi?
To bardzo prosta zasada: stare problemy to stara odpowiedzialność. Jeżeli po transakcji wyjdą zobowiązania z przeszłości, powinny zostać pokryte ze środków Miasta. Inaczej inwestor płaci za historię, na którą nie miał wpływu.
Jednym z bardziej drażliwych tematów jest prawo pierwokupu akcji Miasta. O co dokładnie chodzi?
O to, żeby było realne, a nie teoretyczne. Jeśli Miasto w przyszłości zdecyduje się sprzedać pozostałe akcje, chcę mieć pierwszeństwo ich nabycia. Nie może być tak, że Rada Miejska ma możliwość zablokowania tego prawa decyzją polityczną.
Wspomina Pan także o sporze dotyczącym wyceny akcji.
Tak, bo sposób wyceny decyduje o pieniądzach w kluczowych momentach: odkupu, rozliczeń, ewentualnych wyjść kapitałowych. Nie zgadzam się na mechanizmy, które nie są jasne dla wszystkich.
Najmocniejsze kontrowersje budzą zapisy o odpowiedzialności inwestora za przestępstwa osób trzecich. Dlaczego?
Bo w skrajnym wariancie oznaczałyby one, że mogę stracić akcje Śląska Wrocław za czyny kogoś, na kogo nie mam bezpośredniego wpływu. Na przykład wspólnika w innej spółce. To nie jest standard rynkowy i stanowi ogromne ryzyko właścicielskie.
Podobnie ocenia Pan zapisy wiążące własność akcji z wynikiem sportowym?
Tak. Degradacja sportowa nie może automatycznie oznaczać utraty własności. Wynik sportowy zależy od wielu czynników i nie powinien uruchamiać sankcji właścicielskich, które w praktyce odbierają kontrolę nad klubem.
Skoro Miasto mówi o porozumieniu, a Pan wskazuje na sporne kwestie to gdzie my jesteśmy tak naprawdę?
Jesteśmy na etapie zgody co do kierunku, ale nie co do szczegółów, które decydują o bezpieczeństwie transakcji. To nie jest spór o to, czy przejąć Śląsk Wrocław, tylko na jakich zasadach i kto za co odpowiada po podpisaniu umowy.
Pojawia się też sporo wątpliwości co do Pana osoby. W związku z tym muszę zapytać. Kim Pan jest Panie Iwański?
Jestem inwestorem. Firmę Simplicity sprzedałem w 2020 roku. W momencie transakcji generowała ona około trzech milionów euro zysku netto. Osoby orientujące się w wycenach innowacyjnych spółek IT bez trudu mogą oszacować, na jakim poziomie mogła zostać sprzedana, zwłaszcza że był to podmiot rozwijający się bardzo dynamicznie.
Jak bardzo?
Rok do roku zyski rosły niemal dwukrotnie. W pewnym momencie znaleźliśmy się także w rankingu „Forbesa” w segmencie MŚP, zajmując 14. miejsce w całej Polsce, pod względem tempa wzrostu wśród wszystkich branż. Spółkę przejęła grupa Ricoh w ramach paneuropejskiego programu, w którym w każdym kraju wybierano jednego, strategicznego integratora systemów informatycznych. W naszym przypadku wybór padł właśnie na Simplicity i finalnie doszło do transakcji.
Jak duża była kwota, którą otrzymał Pan od Ricoh?
Patrząc na tę sprzedaż, mogę powiedzieć, że środki, które z niej uzyskałem, w zupełności wystarczą mi do końca życia. Co więcej, ten kapitał pozwalał i nadal pozwala mi na podejmowanie kolejnych kroków inwestycyjnych bez presji finansowej.
Pieniądze wystarczyłyby do końca życia, ale jednak nie siedział Pan z założonymi rękami.
Część tych pieniędzy zainwestowałem później w kilka ciekawych projektów i firm, między innymi związanych z rynkiem dronów. Nie wszystkie z tych inwestycji okazały się w pełni trafione, ale warto podkreślić, że nie jest to jeden podmiot. Zajmuję się zarówno samymi dronami, jak i komponentami wykorzystywanymi w tej branży.
To chyba obecnie opłacalny interes?
Obok technologii AI jest to absolutny top jeśli chodzi o zainteresowanie inwestorów na całym świecie. Firmy z tej branży rozwijają się bardzo szybko a wynika to z realnych potrzeb. Dzisiaj drony to bezpieczeństwo państw i ich obywateli. Szkoda tylko, że nie w Polsce i to jest temat, którym naprawdę warto byłoby się zająć. Dlaczego Polska jako państwo nie dba o rozwój własnych technologii dronowych i nie inwestuje w ten obszar w sposób systemowy? To pytanie pozostaje otwarte.
No dobrze, ale my nadal nie wiemy zbyt wiele o Panu…
Jestem inwestorem i przedsiębiorcą skoncentrowanym na projektach z obszaru deep tech, obronności oraz zaawansowanych technologii dual-use. W moim portfelu znajduje się kilkanaście spółek i przedsięwzięć na różnych etapach rozwoju. Jest to świadoma, długoterminowa strategia inwestycyjna. W tych sektorach wartość buduje się nie poprzez krótkoterminowy zysk księgowy, lecz poprzez technologię, kontrakty i skalę międzynarodową. Aktywnie wspieram projekty o najwyższym potencjale wzrostu. W ten sam sposób postrzegam Śląsk Wrocław: jako projekt wymagający stabilnego właściciela, długofalowej wizji i profesjonalnego zarządzania, a nie myślenia wyłącznie w krótkim horyzoncie.
W jakiej sytuacji obecnie znajduje się Śląsk?
Trzeba uczciwie powiedzieć, że na obecnym etapie spółka jest bardzo daleko od tego aby generować zyski, które można byłoby wypłacać właścicielsko, ani nie jest projektem do szybkiej sprzedaży. Mam tego pełną świadomość i zadaję sobie pytanie, czego realnie oczekuję od tej inwestycji. Odpowiedź nie leży w krótkoterminowym zwrocie, lecz w determinacji, konsekwencji i długofalowym podejściu do odbudowy wartości klubu. Nawet bardzo zamożni i doświadczeni inwestorzy, których cenię i którzy odnieśli sukces w swoich branżach, nie podejmują decyzji kapitałowych bezrefleksyjnie. Inwestują tam, gdzie widzą sens, potencjał i możliwość realnej zmiany.
Kogo ma Pan na myśli?
Dobrym przykładem jest tutaj Zbigniew Jakubas. Zgodnie z jego własnymi wypowiedziami, od pięciu lat buduje Motor Lublin i do tej pory zainwestował w klub około 70 milionów złotych. To budzi szacunek.
Trzeba jednak podkreślić, że robił to w zupełnie innych realiach. Nie przejmował klubu obciążonego tak dużymi długami i tak znaczącą luką budżetową. Co więcej, konsekwentnie inwestował w zwiększanie wartości klubu poprzez rozwój akademii oraz transfery zawodników, na których w przyszłości można również realnie zarobić.
Ile Pan jest gotów zainwestować?
Dziś mówię wprost: jestem gotów zainwestować i w najbliższym czasie przejąć od miasta cały Śląsk Wrocław. Pojawiające się w przestrzeni publicznej kwoty rzędu dwóch milionów złotych są uproszczeniem. To wyłącznie cena wykupu 51% akcji klubu.
Wraz z umową inwestycyjną mówimy realnie o moim zobowiązaniu do uruchomienia ponad 50 milionów złotych kapitału. Środki te są niezbędne już na starcie. Na zasypanie obecnej luki finansowej, zapewnienie stabilnego finansowania klubu oraz racjonalizację kosztów i uporządkowanie struktur organizacyjnych.
Wspomniał Pan o długach klubu i to budzi sporo wątpliwości. Wielu kibiców zwraca uwagę, że w wywiadzie z Mateuszem Borkiem mówił Pan, iż Śląsk nie ma długów. Tymczasem teraz operuje Pan konkretnymi kwotami. Jak to rozumieć? O jakiej skali zobowiązań dziś mówimy?
Wyjaśnijmy to precyzyjnie, żeby nie było żadnych nieporozumień. Kiedy we wrześniu mówiłem, że Śląsk Wrocław nie ma długów, mówiłem to w konkretnym kontekście trwającego wówczas due diligence. Na tamten moment klub nie posiadał zaległych, przeterminowanych zobowiązań bieżących. Wszystkie płatności były regulowane na czas. Sytuacja zmieniła się w kolejnych tygodniach. Do września Śląsk finansował bieżącą działalność m.in. ze środków pochodzących z transferów zawodników. Po ich wyczerpaniu, przy braku dodatkowego finansowania, część zobowiązań zaczęła narastać. Poza ostatnią dotacją uruchomioną w grudniu miasto nie przekazało nowych środków. W efekcie zobowiązania za październik i listopad pozostały przez Ślask nieuregulowane. To nie jest sprzeczność, tylko zmiana sytuacji w czasie.
O jakich kwotach mówimy?
Po uruchomieniu środków z dotacji realne, bieżące zadłużenie – według mojej wiedzy – wynosi dziś około 10 milionów złotych.
W mojej ofercie deklaruję gotowość do angażowania własnych środków w podnoszenie wartości klubu. Natomiast tzw. dług strukturalny, wynikający z trwałej różnicy pomiędzy przychodami a kosztami, to zupełnie inna kategoria. Moim zdaniem klub wszedł w ten sezon z deficytem na poziomie około minus 40 milionów złotych i nie był to dług, który pierwotnie zakładałem pokrywać.
Mamy tu w takim razie do czynienia z rekordowym deficytem.
Obecna sytuacja zmusiła jednak strony do renegocjacji. Deklaruję gotowość uruchomienia pięciu milionów złotych na pokrycie części tego zadłużenia, przy pełnej świadomości, że nie podnosi to w żaden sposób wartości mojej inwestycji i że nie mam realnych szans na odzyskanie tych środków.
Resztę ma spłacić Miasto?
Tak, pozostała część finansowania powinna zostać zapewniona przez Miasto. Obawiam się jednak, że jego możliwości są obecnie ograniczone.
Dlaczego?
Wszystko zależy od decyzji Rady Miejskiej a ta nie będzie przecież chętna do finansowania prywatnego klubu. A ten sezon jest dla klubu absolutnie krytyczny. Śląsk spadł do pierwszej ligi, a przychody z praw telewizyjnych spadły do poziomu około 1,3 miliona złotych. To realia finansowe, w jakich dziś funkcjonuje klub i od nich nie da się uciec.
W Ekstraklasie te przychody to było około 20 milionów.
Jeżeli spojrzymy na ostatnie lata, to roczny przychód Śląska Wrocław z tytułu praw telewizyjnych wynosił około 15–18 milionów złotych. Jednocześnie, analizując dane z ostatnich pięciu lat, widzimy, że miasto dołożyło do klubu łącznie blisko 140 milionów złotych, co daje średnio około 30 milionów złotych rocznie. Dlatego trudno mi zrozumieć dzisiejsze zaskoczenie skalą problemu. Skoro w obecnym sezonie w budżecie brakuje około 40 milionów złotych, nie powinna to być dla nikogo żadna niespodzianka. Kluczowe pytanie brzmi: kto ma ten deficyt pokryć? Dla mnie jest to klasyczny dług strukturalny, wynikający z modelu finansowania klubu, a nie jednorazowy problem.
Rozumiem, że miasto nie poczuwa się do uregulowania tego długu?
Niestety nie. A spłata bieżącego zadłużenia w wysokości 10 milionów złotych solidarnie po 5 mln nie rozwiązuje problemu. Śląsk w styczniu i tak startuje z pustą kasą.
Aby dotrwać do końca sezonu w pierwszej lidze, absolutne minimum, którego klub potrzebuje, to około 25 milionów złotych. Dochodów z dnia meczowego z zasadzie brak. Wystarczy spojrzeć na ubiegłoroczny raport Grant Thornton w tym zakresie. Pomimo bardzo dobrej frekwencji wiernych kibiców, Śląsk Wrocław w ubiegłym sezonie zarobił łącznie na dniu meczowym około 250 tysięcy złotych
Koszty organizacji meczu chyba znacznie przewyższają przychody z dnia meczowego.
Frekwencja na stadionie jest dziś słabsza. Jednocześnie koszty organizacji meczu na Tarczyński Arenie są bardzo wysokie, co wynika z konstrukcji i specyfiki tego obiektu.
Na czym polega problem?
Kluczowy problem polega na tym, że stadion musi być zabezpieczony w całości, niezależnie od frekwencji. Nie ma możliwości zamknięcia części trybun i proporcjonalnego obniżenia kosztów. Z tym zagadnieniem zarząd klubu mierzy się od dłuższego czasu.
Nie bardzo jest z czego generować te zyski
Oczywiście teoretycznie można zakładać, że przychody z dnia meczowego wzrosną, ale to wymagałoby konkretnych, natychmiastowych działań. Zgodnie z ostatnimi ustaleniami proces restrukturyzacji miał się rozpocząć od razu i to Miasto miało go uruchomić, nie czekając, aż przejmę Śląsk i wezmę na siebie wszystkie koszty. Trzeba mieć świadomość, że restrukturyzacja nie jest abstrakcyjnym hasłem. To realne, wysokie wydatki.
W tym przypadku to chyba też potężne wyzwanie.
Zgadza się. Do dziś nie widać jednak realnych działań. Nie zapadły żadne decyzje i nie podjęto kroków w tym kierunku. Proces restrukturyzacji, o którym mówimy od dłuższego czasu, w praktyce nie ruszył.
Można oczywiście rozmawiać także o aspektach sportowych, bo to one najbardziej przyciągają emocje kibiców. Zespół bezsprzecznie wymaga wzmocnień.
Na wielu pozycjach.
Trzeba też zachować realizm w stawianiu celów sportowych. Na dziś widać wyraźnie, w jakim miejscu znajduje się drużyna. Jeżeli chcemy realnie myśleć o powrocie do Ekstraklasy, zespół musi zostać wzmocniony.
A wzmocnienia to kolejne koszty. Mówimy o następnych milionach złotych.
No i to jest dobry moment, żeby wrócić do Pana majątku.
Tak jak powiedziałem w jednym z wcześniejszych wywiadów mocno wspieram jedną z moich firm zajmujących się projektami infrastrukturalnymi, takimi jak miasteczka kontenerowe dla armii NATO. Współpracujemy zarówno z Wojskiem Polskim, jak i z armiami sojuszniczymi: amerykańską, niemiecką, duńską, a także z siłami zbrojnymi Litwy, Łotwy i Rumunii. Mamy na tym polu kilkadziesiąt zrealizowanych projektów oraz kolejne będące obecnie w trakcie realizacji.
To jednorazowe inwestycje czy stała współpraca?
To nie są inwestycje jednorazowe. Budujemy te obiekty, a następnie je utrzymujemy, co oznacza stałe kontrakty i długofalowe zobowiązania operacyjne. Równolegle realizujemy jedne z największych projektów w Europie w zakresie budowy tymczasowej infrastruktury także dla zastosowań cywilnych. Tego typu obiekty służą często tysiącom osób. Zarówno żołnierzom jak i pracownikom delegowanym do realizacji strategicznych projektów infrastrukturalnych.
Jaka jest Pana rola w tej firmie?
Jestem w tej firmie inwestorem i posiadam 25 procent udziałów. Realizując projekty i zadania dla struktur NATO, nie zamierzam publicznie ujawniać wszystkich szczegółów dotyczących swojej działalności w tym obszarze i nie będę tego robił. Jeżeli odpowiednie służby będą chciały się z tym zapoznać, mają do tego pełne możliwości. Trzeba również mieć świadomość, że tego typu procesy i kontrakty są na bieżąco nadzorowane przez właściwe instytucje.
Słyszałem właśnie, że był Pan weryfikowany przez poważniejsze instytucje niż wrocławski Urząd Miasta.
To nie była pierwsza taka sytuacja. Proszę pamiętać, że w jednej z firm, o której powszechnie wiadomo, realizowałem m.in. budowę systemu poczty elektronicznej dla polskiej policji oraz pozostałych służb. Było to jedno z największych tego typu wdrożeń w Europie. System dla ponad 100 tysięcy użytkowników, który został zbudowany przez moja firmę Simplicity i działa do dziś. Przez ponad 20 lat realizowałem również liczne projekty z zakresu cyberbezpieczeństwa dla sektora publicznego i finansowego.
Z tego, co wiem, Miasto również miało określone obowiązki w tym zakresie. Warto zapytać władze miasta, czy istniał formalny obowiązek weryfikacji oferentów.
Istniał i trwał dosyć długo.
Odpowiedź na to pytanie jest Miastu zatem dobrze znana.
Miasto twierdziło, że komisja dokładnie Pana sprawdziła, a teraz trochę im się narracja zmienia.
We wrześniu byłem na tyle wiarygodny aby wybrać moją propozycję a w grudniu narracja zmienia się diametralnie: „nie wiemy, kim pan jest, nie wiemy, co pan ma, nie wiadomo, skąd pan się wziął”. Trzeba jasno powiedzieć, że konsekwencje takiego podejścia są bardzo poważne.
Brzmi jak celowa próba ubicia tematu.
Nie zamierzam ujawniać wszystkich szczegółów swojej działalności, bo po prostu nie mogę tego zrobić i tyle. Jednocześnie, odpowiadając wprost na pana pytanie, deklaruję, że jestem gotów finansować całe to przedsięwzięcie ze środków własnych.
Skoro wspomina Pan o samym procesie ofertowym to zapytam z ciekawości: czy byłby Pan otwarty na współpracę na przykład z Cezarym Kucharskim? Obaj jesteście zainteresowani inwestycją w Śląsk, więc może warto połączyć siły?
Oczywiście, że tak. Cezary Kucharski to osoba, która bez wątpienia ma bardzo duże kompetencje i wielokrotnie to udowodniła. Jako agent piłkarski chyba każdy w Polsce mógłby sobie życzyć osiągnięć na tym poziomie co on.
Kucharskiemu skuteczności odmówić nie można.
Jeżeli spojrzymy na ten rynek uczciwie i ocenimy, komu rzeczywiście udaje się osiągać wyniki, prowadzić poważne projekty i działać skutecznie, to Cezary Kucharski bez wątpienia należy do absolutnej czołówki w Polsce. Dlatego nie widzę powodu, dla którego taka współpraca miałaby być z góry wykluczona.
Skoro mówimy już o agentach i potencjalnej współpracy, nie byłbym sobą, gdybym nie zapytał o Mariusza Lewandowskiego. Jak wyglądają Pana relacje i ewentualna współpraca z nim?
To jest mój przyjaciel. Od samego początku bardzo otwarcie komunikowałem, że cenię jego opinię i zdanie. Mariusz Lewandowski w klubie ma być osobą, która nadzoruje cały pion sportowy i moją filozofię zarządzania klubu we wszystkich obszarach sportowych.
Wróćmy do procesu prywatyzacyjnego. Jak Pan ocenia dalszy harmonogram? Ile to jeszcze może potrwać? Z tego, co rozumiem, piłka jest teraz po stronie Miasta, bo dostarczył Pan już wszystkie dokumenty, o które proszono czy tak to dziś wygląda?
Dziś je dostarczę i w tym sensie piłka rzeczywiście jest po stronie Miasta. Trudno mi wskazać konkretny termin zakończenia tego procesu ale obu stronom zależy na czasie.
Chcę jednak jasno powiedzieć jedno: nie jestem w stanie ustąpić w kwestiach, które wcześniej Panu przekazałem. To są dla mnie punkty fundamentalne i nie podlegają negocjacjom. Ręczę swoim całym majątkiem i każdy inwestor czy przedsiębiorca na pewno mnie doskonale rozumie.
Chciałbym jeszcze dopytać o jedną rzecz: czy nadal rozważa Pan przejęcie 99 procent akcji Śląska Wrocław?
Tylko i wyłącznie to mnie interesuje. Inaczej nie widzę możliwości na trwałą zmianę w Śląsku Wrocław. W praktyce nie jesteśmy dziś nawet w punkcie zero. Śląsk ma ogromne długi bieżące, lukę budżetową na kolejne lata oraz kosztowną restrukturyzację przed sobą. Od strony sportowej aby myśleć o planowanym powrocie do ekstraklasy potrzeba również głębokich zmian.
Nie dziwię się, że potwierdza Pan rozważanie przejęcia 99 procent akcji. Pytam o to, bo od początku miałem wrażenie, że przy układzie 51 do 49 ten projekt albo by się rozsypał, albo zostałby Pan „przerobiony” podobnie jak kilka lat temu stało się to z konsorcjum, które zostało rozwodnione przez emisję nowych akcji i w praktyce straciło kontrolę.
Żeby to doprecyzować i żeby było jasne: według prawników Miasta nie mogę od razu kupić 99 procent akcji. We wcześniejszej ofercie rzeczywiście składałem propozycję obejmującą 99 procent, natomiast Miasto uznało, że nie jest w stanie przejąć na siebie kosztów funkcjonowania akademii oraz drużyny kobiecej już w tym sezonie.
A te koszty są bardzo wysokie. Wydatki związane z funkcjonowaniem struktur pierwszej drużyny są dziś, niższe niż pozostałych drużyn łącznie. To jest sytuacja całkowicie nielogiczna i trudna do obrony.
Cyrk.
Wtedy zaproponowałem rozwiązanie kompromisowe: skoro nie mogę od razu przejąć 99 procent akcji, to Miasto bierze na siebie odpowiedzialność za dług strukturalny, a proces restrukturyzacji rusza stopniowo. Realnie zakładam, że taka restrukturyzacja zajęłaby około dwóch lat. Tyle potrzeba, aby zrównoważyć przychody i koszty oraz doprowadzić klub do zdrowego modelu funkcjonowania. Nie mówię o generowaniu zysków, ale przynajmniej o wyjściu na zero.
Dopiero po tych dwóch latach mógłby Pan odkupić resztę akcji?
Odpowiedź brzmi: nie. Moim celem jest przejęcie 51 procent akcji od razu, a następnie dokupienie kolejnych 48 procent w krótkim czasie. W perspektywie miesiąca lub dwóch.
Tu pojawia się zasadniczy problem. Strony nie są w stanie porozumieć się nawet co do sposobu wyceny akcji. A to rodzi bardzo konkretne ryzyko: wejdę do klubu z pakietem 51 procent, a następnie otrzymam wycenę pozostałych akcji na poziomie 40 czy 50 milionów złotych. Ten scenariusz już przerabiał Westminster i wszyscy wiemy, jak to się skończyło.
Ja o tym wiem doskonale. Relacjonowałem tę farsę.
Tymczasem przez cały czas nie mam również zgody na prawo pierwokupu. Proszę sobie wyobrazić, w jakiej sytuacji negocjacyjnej się znajduję i w jaką grę o Śląsk Wrocław gram tydzień po tygodniu.
Pan kupi 51% potem miasto 48% sprzeda komuś innemu i znów mamy paraliż.
Tak. Do tego wszelkie gwarancje finansowe zostaną po mojej stronie. Dlatego chcę wziąć na siebie pełną odpowiedzialność za Śląsk i objąć 99% akcji tak szybko jak to możliwe.
Kiedy została przeprowadzona ta rozmowa? Ba na dzisiaj (13.12.2025) temat definitywnie upadł